W Tajlandii byliśmy w 2013 roku przez 17 dni i wydaliśmy 36849 THB (czyli 18424,5 THB na głowę)
W tym:
4480 THB na noclegi
3500 THB na transport autobusami, rykszami, taksówkami, promami, łódkami i skuterem
75 THB na pranie
594 THB na piwo
850 THB na wizytę w państwowym szpitalu (wizyta lekarza, opatrzenie złamanego obojczyka, zdjęcie RTG, leki przeciwbólowe i stabilizator)
2280 THB na wizytę w prywatnym szpitalu (trzy minuty pogawędki z lekarzem)
W Tajlandii udało nam się zaliczyć kilka obowiązkowych punktów z listy „MUSIMY KONIECZNIE, CHOĆ WIEMY, ŻE TO OBCIACH” i pominąć kilka punktów z listy „POD ŻADNYM POZOREM, NIE WAŻMY SIĘ”, czasem było na odwrót…
- już pierwszego dnia udało nam się opalić w barwach narodowych,
- po raz pierwszy w życiu jedliśmy robale,
- umówiliśmy się na spotkanie na moście na rzece Kwai i nawet udało nam się tam spotkać,
- czynnie uczestniczyliśmy w nocnym życiu w Bangkoku (choć na ping-pong show sie jednak nie zdecydowaliśmy…),
- zakupiliśmy damskie spodnie dla Urbiego żeby mógł wchodzić do świątyń,
- nauczyliśmy się miauczącego akcentu podczas powtarzania „no, thank you”,
- nie kupiliśmy zupełnie niczego podczas wizyty na pływającym targu ANI w Chinatown (z tego jesteśmy naprawdę dumni),
- nie weszliśmy do Świątyni Tygrysów,
- udzieliliśmy kilkunastu wywiadów uczniom szkół wszelakich robiącym projekty na zajęcia z j. angielskiego,
- tak bardzo się najedliśmy na stoiskach nocnego targu w Chiang Rai, że przez całą noc nie zmrużyliśmy oka z powodu bólu przeżarciowego,
- na murach świątyni widzieliśmy namalowanych Batmana, M. Jacksona, Neo z Matrixa, Spidermana i Kung Fu Pandę,
- wypiliśmy wódkę robioną na kobrze,
- zobaczyliśmy kompleks świątynny w Ayutthaya,
- płynęliśmy Mekongiem po Złotym Trójkącie i prawie utopiliśmy aparat w rzece,
- wybraliśmy się do Laosu i przywieźliśmy stamtąd najbrzydszymagnesświata,
- w wiosce plemienia Akha- znanego jako Longneck tribe – na zawsze pożegnaliśmy się z pewnym michem, znanym jako Michu Podróżnik,
- „zdobyliśmy” (kto był ten wie skąd cudzysłów…) najwyższy szczyt Tajlandii,
- spływaliśmy po rzece bambusową tratwą, a obok nas przepływały łódki z milionami obywateli Państwa Środka na pokładzie,
- jeździliśmy skuterem pod prąd i nie spowodowaliśmy wypadku,
- zwiedziliśmy muzeum opium i okazało się, że eksponaty są tam prawdziwe,
- widzieliśmy w bangkockim Zoo polskie krowy i uwieczniliśmy tę wzruszającą chwilę na zdjęciach,
- asystowaliśmy przy ubieraniu gigantycznego Buddy w złote szaty,
- trafiliśmy w dzień i w nocy na SOR,
- jedno z nas zostało oplute przez małpę,
- jedno z nas zdemoralizowało buddyjskich mnichów,
- jedno z nas (cały czas to samo…) złamało obojczyk i uziemiło się na trzy miesiące, co poskutkowało rezygnacją z pracy i wejściem na wyboistą i krętą ścieżkę kariery akademickiej, ale to już zupełnie inna bajka…