Zwiedzanie miasta Chichén Itzá miało być największą atrakcją naszej podróży. Wiele osób pytało nas dlaczego w tym roku wybraliśmy akurat Meksyk. Kiedyś wymyśliliśmy sobie, że zobaczymy wszystkie siedem nowych cudów świata i powolutku realizujemy ten plan. Oczywiście Meksyk i tak znalazłby się na naszej liście „Top 5” i na pewno kiedyś byśmy tu zawitali, ale to, że Chichén Itzá znajduje się wśród „siedmiu wspaniałych”, było jednym z argumentów, które zaważyły na wyborze trasy tegorocznej podróży. Widzieliśmy już Koloseum, Tadż Mahal i Machu Picchu, miasto Majów miało więc wysoko postawioną poprzeczkę. Z tymi cudami świata jest spory problem… znajdują się na liście „do odhaczenia” wszystkich turystów przebywających akurat w okolicy… Wiedzieliśmy, jasne, przygotowaliśmy się więc odpowiednio i o świcie wsiedliśmy w pierwszego busa colectivo, przyjechaliśmy do Pisté kilka minut przed otwarciem kas i dzięki temu mieliśmy ponad dwie godziny spokoju. Przez ten czas udało nam się zobaczyć większość kompleksu ale, nie będę kłamać, ciężko było dać się porwać historii miejsca, gdy na ścieżkach widać było setki (nie, to nie jest hiperbola) uwijających się w pocie czoła Meksykanów, którzy rozkładali kolorowe kramy z pamiątkami. Oprócz nas i zaradnych tubylców było jeszcze kilkanaście osób polujących na dobre ujęcia- wiecie, takie urocze zdjęcia z perspektywą, na których ktoś podskakuje, albo łapie wierzchołek czegoś, albo staje na rękach, albo robi gwiazdę. Ładne zdjęcia. Oryginalne. Niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Udało nam się nawet poprosić o zrobienie nam uroczego zdjęcia kogoś zmęczonego tysięczną próbą złapania ukochanej w kadr, jak ta, robiąc gwiazdę, ma akurat znaną z pocztówek piramidę między nogami (już widzę te komentarze gdy dziewczę opublikuje zdjęcie na FB). I my mamy więc pocztówkowe zdjęcie, które zawiśnie na ścianie wśród innych pocztówkowych zdjęć z innymi „cudami”! A co! Nie myślcie sobie, żeśmy tacy oryginalni! Ale do rzeczy. Chichén Itzá. Mimo wszystko warto. Pięknie tam było, a nawet tajemniczo i porywająco. Miasto zostało założone przy dwóch cenotach i jego nazwa oznacza właśnie „Źródła ludu Itzá”. Cenoty schowane są w dżungli i przy odrobinie szczęścia można je obejrzeć wśród szumu drzew, nie zaś pokrzykiwań „Taniej niż w Biedronce! Tanio jak barszcz! Za darmo!” (Meksykanie- pamiątkowi przedsiębiorcy bez problemu wymawiali polskie zbitki i po kilku słowach bezbłędnie rozpoznali, że mówiliśmy po polsku…). Mroczna toń otoczona nagą skałą działała na wyobraźnię, szczególnie gdy przypomnieliśmy sobie, że to właśnie tutaj składano ofiary, nie tylko rytualnie łamane przedmioty, ale także prężne, młode ciała. Zmrużyłam więc oczy i poszłam dalej ścieżką, próbując osiągnąć efekt „rozmazania”. Przedsiębiorczy Meksykanie stali się jedną kolorową plamą, a fani fotografii zlali się z otaczającą piramidy zielenią. Nie było łatwo- trzeba było ignorować zachęcające krzyki („Barato!”) poirytowane chrząkania („Cosa c’è da vedere?”) i jękliwe błagania („Please, another one, it will be the last photo, I promise!”), ale udało się! Postanowiłam, że postaram się najbardziej jak mogę zaangażować się w odkrywanie śladów dawnej kultury. Zachwyciła mnie więc piramida El Castillo- ta pocztówkowa, zakręciło mi się w głowie, gdy kluczyłam wśród kolumn Grupo de las Mil Columnas i zmęczyłam się biegając po boisku do Gran Juego de Pelota. To niezwykłe miejsce, ogromne (całość to 47 hektarów, choć ogląda się zaledwie skrawek) i niezwykle ciekawe. Mieszają się w Chichen Itzy dwa style architektoniczne- Majów i Tolteków co sprawia, że panuje w kompleksie duża różnorodność brył budynków i ich zdobień. Wyrzeźbione na Platforma de los Cráneos czaszki mrocznie łypią oczodołami, a nieodczytane do dziś inskrypcje na godziny przykuwają domorosłych znawców języków Majów do Akab-Dzib, miłośnicy filmów o Indianie Jonesie (ja!) mogą poczuć się jak pierwsi odkrywcy miasta! Ale tylko gdy naprawdę zmrużą oczy i odrobinę ogłuchną na kilka godzin…
About the author
Kilkanaście lat temu przestałam się przemieszczać, a zaczęłam podróżować. Rozglądam się po świecie i kolekcjonuję wzruszenia. Piszę, żeby jeszcze raz zachwycić się odwiedzanymi miejscami, ale staram się też przemycić wskazówki dla innych podróżujących. Zawodowo zajmuję się uczeniem siebie i innych o literaturze włoskiej, hobbystycznie chłonę inne języki i kultury.Related Posts
15 sierpnia, 2018
#9 fińskie drogi – pan z brodą
26 lipca, 2018
Dziennik podróży po Peru i Boliwii odc. 6
5 października, 2019
Comments
Comments are closed.