Naszą fińską przygodę zaczęliśmy w Helsinkach i w Helsinkach ją kończymy. Kilkanaście dni temu zostawiliśmy tu za sobą lato, przenieśliśmy się na zimną północ i wydawało nam się, że gdy wrócimy na południe, powita nas fala gorąca i lekka morska bryza pachnąca wakacjami. Nie było nas tylko przez chwilę a tu nagle pojawiła się jesień! Liście zżółkły, a słońce zamiast w rażącej bieli kąpie się teraz w odcieniach czerwieni. Zazwyczaj dłuższe podróże odbywamy w sierpniu i każdego roku nie mogę wyjść z podziwu, że przez kilka/naście/dziesiąt dni tak dużo może się zmienić. Znajomi Meksykanie powtarzają zawsze, że najbardziej zazdroszczą nam pór roku. Gdy dotarliśmy znów do Helsinek też zaczęłam sobie sama trochę zazdrościć. Na deser zostawiliśmy wycieczkę promem na wyspę Suomenlinna. Wyspa zwana jest twierdzą Finlandii, bo w XVIII wieku Szwedzi, bojąc się agresji rosyjskiej (historia Finlandii to ciągłe potyczki pomiędzy Szwecją i Rosją) otoczyli ją murem i stworzyli tu potężną twierdzę. Twierdza robi duże wrażenie, no może dopóki nie doczyta się w przewodniku, że kiedy wreszcie w 1808 roku Rosjanie rzeczywiście zapukali do jej bram, poddano ją bez walki… Jeśli się chce przejść całą wyspę trzeba na to przeznaczyć co najmniej dwie godziny, a jeśli się ma więcej czasu, to można po niej błądzić nawet przez pół dnia. Po powrocie do miasta mieliśmy w planach pożegnalną ucztę z reniferem w roli głównej (choć szczerze mówiąc nie uważamy, żeby smakował jakoś wybitnie ciekawie), ale natknęliśmy się przypadkiem na festiwal kuchni świata, który wchłonął nas na dłuższy czas. Jeśli kojarzycie te stoiska na krakowskim Małym Rynku to pomnóżcie ich ilość razy pięć… Chyba nigdy nie widziałam tyle pyszności w jednym miejscu!
Wieczorem wsiedliśmy na prom i ruszyliśmy na drugą stronę Bałtyku- do Tallina. Wybraliśmy tańszą i dłuższą opcję- prom płynął 3,5 godziny, dzięki czemu załapaliśmy się na zachód słońca nad Bałtykiem! Tym razem naszą główną rozrywką nie było buszowanie po promowych mini kasynach, a wycieczki na pokład dla palących. Nie palimy co prawda, ale nigdzie tak nie wieje jak na pokładzie dla palących! Każde otwarcie drzwi to jak kilka minut wycisku na siłowni! Nie wiem co palacze myśleli o naszych wycieczkach i zawodach w „kto szybciej otworzy drzwi”, ale my bawiliśmy się świetnie.
Rano przeszliśmy się malowniczymi uliczkami Tallina, niestety w strugach deszczu. Pachniało orzeszkami pieczonymi w różnych przyprawach, które sprzedaje się tu na ulicy. Wąskie średniowieczne uliczki, kolorowe drzwi do kamienic, dachy kościołów górujące nad starym miastem… Wszystko co nam opowiadali znajomi o Tallinie jest prawdą, to jedna z piękniejszych małych stolic Europy (jedynym jej mankamentem jest brak ograniczeń ruchu turystycznego… setki wycieczkowiczów, którzy zeszli na chwilę z wielkich promów, zapychają każdą uroczą średniowieczną uliczkę). W planach mieliśmy zwiedzanie Rygi i nocleg na Litwie, ale padało tak bardzo, że zdecydowaliśmy się jechać prosto do Polski. Dotarliśmy na Suwalszczyznę, która powitała nas resztkami przedwieczornego słońca. Czyli jednak jeszcze gdzieś jest lato!