W 1983 zapaleńcy z Zespołem Pieśni i Tańca Łemkowyna z Bielanki zorganizowali pierwszą Watrę w Czarnej. Początkowo była po prostu warsztatami artystycznymi zespołu, ale po kilku latach porządnie się rozrosła i dziś jest największym festiwalem kultury Łemków w Polsce. W 1990 roku Watra przeniosła się do Zdyni i zadomowiła na wzgórzu. Wrosła w Beskid Niski i jest już stałym elementem krajobrazu.
Wydaje mi się, że poza mieszkańcami Beskidu i fanami Łemkowszczyzny mało kto zna Watrę. My usłyszeliśmy o niej dopiero w tym roku, a to już 37 edycja spotkań! Dosyć absurdalne jest to, że na festiwal zaprosił nas kolega Włoch… Jak to mówią „cudze chwalicie…” Pojechaliśmy bez większych oczekiwań i nie googlując wcześniej nawet jak Watra wygląda, więc byliśmy gotowi na bezwarunkowe zachwyty. A te przyszły, gdy tylko przekroczyliśmy bramki wejściowe. Watra to naprawdę duży festiwal z food truckami i pięknymi stoiskami, na których można kupić tradycyjne łemkowskie wyroby. Amfiteatr jest całkiem spory, a naprzeciwko niego wyrasta wzgórze usiane namiotami. Dzieciaki plączą się pod nogami i z rykiem najeżdżają sąsiednie namioty, a zaradne Matki-Polki (Ukrainki i Słowaczki też) krzątają się przy piknikowych stołach. Słychać łemkowski, który tylko na pozór wydaje się zrozumiały. Są wybory miss, pokaz tradycyjnych strojów, spotkania z pisarzami i różnorakie warsztaty. Na wieczornych koncertach nie ma co prawda wielkich gwiazd, ale mieszanka weselno-festiwalowych podrygów zaskakująco wciąga. Najlepsza impreza jest jednak pod dużymi namiotami, gdzie ludowe zespoły, już po kilku głębszych, robią zawody w wydzieraniu się na łemkowską nutę do akordeonowego akompaniamentu. A jak się komuś nie chce wciągać nosem łemkowszczyzny przez trzy dni, to może zawsze wybrać się na szlak przepięknych cerkwi, z których wiele wpisano na listę UNESCO, albo ruszyć w góry, bo jak się okazuje Beskid Niski nie jest aż taki niski.