Podczas przygotowań do wyjazdu cały czas natykaliśmy się na relacje ostrzegające przed kradzieżą i filmiki spanikowanych youtuberów opowiadających o tym, że dosłownie przed chwilą ktoś przy bankomacie przystawił im broń do skroni i zażądał wybrania wszystkich pieniędzy z konta (swoją drogą kto w takim momencie myśli o kręceniu relacji ?! Coś jest nie tak z naszym społeczeństwem). Znajomi Brazylijczycy dawali złote rady – miejcie że sobą fałszywy portfel i luźne 10 reali, żeby w razie czego oddać tym mniej sprytnym złodziejom. Instagram prowadził zupełnie inną narrację. Piękne opalone dziewczyny w zwiewnych sukienkach popijające caipirinhę w modnych barach, kapelusze z wielkimi rondami, skąpe bikini i napięte mięśnie nasmarowane oliwką. Plaża. Kolorowe mozaiki na schodach. Plaża. Ponętna samba. Plaża. Tylko młode ciała.
Ani jedno ani drugie Rio mnie nie pociąga. Pojechałam tam tylko „zaliczyć” mój szósty cud świata. A teraz siedzę w autobusie, który wywozi mnie z Rio i trochę mi się szklą oczy z zachwytu, wdzięczności i tęsknoty.
Schody
Zaczęliśmy od najmodniejszego miejsca w Rio – Escadaria Selarón -uwielbianych przez blogerów schodów ozdobionych mozaikami. Mozaiki są dziełem chilijskiego artysty o chilijskim nazwisku – Jorge Selarón, który w 1994 roku przy pomocy nadsyłanych mu z całego świata talerzy i ceramiki odrobił deseniami w stylu Gaudiego 215 stopni. Piękne zdjęcia można zrobić na tych schodach i wszyscy o tym wiedzą. Wszyscy. Więc wszyscy na nie chodzą. Bez wyjątku. Urbi jeszcze się nie przestawił na tryb wyjazdowy i czekanie na zrobienie ujęcia schodów bez ludzi doprowadziło go do szału. Zaczął się irytować i demonstracyjnie złościć. Standard – pomyślałam – zaraz nam się dostanie rykoszetem. Podróżujemy tym razem we trójkę- oprócz nas jest jeszcze Dżoana. Zapomniałam ją ostrzec, możliwe, że za kilka dni będzie nas miała dosyć. Na uliczce prowadzącej pod Escadaria roiło się od żebraków, bezdomnych i nachalnych sprzedawców plecionych bransoletek. Rio jest takie jak opisywali – niebezpieczne i instagramowe -pomyślałam.
Pastel
Idziemy dalej. Typowo turystyczną trasą przez centrum miasta. Mijamy znane Arcos da Lapa – osiemnastowieczne akwedukty, którymi płynęła woda z rzeki Carioca, dziś to trasa tramwaju. Wieczorem wrócimy tu zjeść coś w jednym z tutejszych standów i pobujać się w rytmie wygrywanej na żywo samby. W budkach telefonicznych rozklejono reklamy prostytutek, głównie transwestytów. Zaczepia nas jakiś tubylec i koniecznie chce nam pomóc, udajemy, że nie wiemy jak dojść do centrum i słuchamy jego zawiłych wskazówek. Plac Praça Floriano gości namioty z używanymi książkami i ślicznymi eko sukienkami. Budynki z początku XX wieku przytulają się do kilkadziesiąt lat młodszych wieżowców. Idziemy dalej. Wszytko tu do siebie pasuje. Wszystko jest na swoim miejscu – teatr miejski Theatro Municipal, położony na niewysokim wzniesieniu osiemnastowieczny kościół Igreja São Francisco da Penitência. Skręcamy w lewo i dochodzimy do czytelni Real Gabinete Português de Leitura. 350000 zakurzonych woluminów. Gdzieś w gąszczu uliczek udaje nam się upolować tanią stołówkę. Nie do końca jesteśmy w stanie się dogadać. Jemy coś pysznego, ciekawe co to. W historycznej kawiarni Confeitaria Colombo przystajemy na kawę, która kosztuje tyle, co przed chwilą zjedzony obiad. Idziemy pod pałac Paço Imperial. Można tak błądzić po Rio godzinami. Drepczemy na plażę Flamengo. Po centrum kręci się trochę bezdomnych i sporo cwaniaków. Jak w każdym centrum każdego dużego miasta. Nie mamy przy sobie nic cennego a nasze nie najnowsze podkoszulki nie rzucają się w oczy. Chyba to jednak inne Rio niż to z opisów.
Plaża
„At the copa Copacabana, The hottest spot north of Havana, At the copa Copacabana, Music and passion were always the fashion” jak pies Pavlova na hasło „Copacabana” słyszę w głowie tę piosenkę. Idziemy wzdłuż trzech plaż – Leblon, Ipanemy i Copacabany. 10 kilometrów opalonych ciał, grających w piłkę dwudziestolatków, surfujących przystojniaków i muzyki grajków umilających w otwartych kawiarniach sączenie caipirinhy. 10 kilometrów wielkich pośladków, wylewających się oponek na brzuchu, falujących biustów, kościstych obojczyków i koślawych nóg. Rozkładamy się na plaży. Specjalnie na tę okazję kupiłam niesportowy kostium kąpielowy. Miałam przed wyjazdem zacząć ćwiczyć, ale jak zwykle nie wyszło, więc kostium jest jednoczęściowy – to był akt kapitulacji. Dopiero gdy opublikuję post na FB dowiem się, że popełniłam podwójne faux pas – nie dość, że dół od kostiumu jest szerszy niż nić dentystyczna, co tubylcy nazywają pieluchą, to jeszcze zademonstrowałam się wszystkim topless, co podobno jest tu nielegalne. Jesteśmy już zmęczeni i mało rozmawiamy, trochę pomaga caipirinha. No i ciasteczka Globo. No i pieczony ser. Kostium i tak zakrawa brzuch, więc czemu miałabym sobie go odmawiać.
Odkupiciel
Wyobrażacie sobie Rio bez Redentora? Wiadomo, że nie stał tam od zawsze, ale jakoś trudno wyobrazić sobie, że go tam nie ma. Pomnik postawiono w 1931 roku. Przez wiele lat był najwyższy na Świecie, aż przyszła chwila detronizacji. Brazylijczycy – cieniasy- wybudowali Chrystusa, który ma tylko 30 m, a my rzutem na taśmę pobiliśmy ich o 3 metry! Teraz najwyższy jest nasz. Narodowy. Świebodziński. Chrystus Król Wszechświata. I nie myślcie sobie, że to wszystko jedno, bo to nie ten sam Chrystus, tylko nazywa się tak samo. Teraz to my będziemy odcinać kupony. Zdeklasujemy Rio na liście Siedmiu Cudów Świata. To do nas będą przyjeżdżać tysiące turystów dziennie. Można się było tego spodziewać, bo i Chrystus z Rio ma polskawą przeszłość. Zaprojektował go inżynier Hektor da Silva, ale we współpracy z rzeźbiarzem może i francuskim lecz o polskich korzeniach – Paulem Landowskim. Redentor chyba sobie nic specjalnie z tego wyścigu nie robi. Stoi niewzruszony, bo ciężko ruszyć tonę betonu, i kontempluje widoki. A jest co oglądać. Rio, zatoka Guanabara, małe drobinki ludzkie rozplenione po mieście.
Udało się nam złapać pierwszy pociąg na górę. Nie było łatwo, ale naprawdę warto wcześnie wstać, żeby zobaczyć pomnik w towarzystwie zaledwie 80 osób (tyle mieści się do pociągu). Około 9:00 tłum mocno gęstnieje i trudno nawet dostać się do barierki balkonu, żeby zobaczyć widok na Rio. Takie uroki najpopularniejszych atrakcji turystycznych. Ale mimo wszystko Cristo Redentor robi ogromne wrażenie. Jest taki majestatyczny i spokojny. Tak jakby nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi czy zdenerować. Daje poczucie bezpieczeństwa. Jest jednak coś niezmiennego na tym Świecie. Pomimo Świebodzina.
Rio było dla nas łaskawe. Może dlatego, że przeszliśmy do niego z szacunkiem. Ogromnie się cieszę, że jeszcze tu wrócimy. Na jeden dzień, ale warto choć na chwilę.