Pierwszą daleką podróż pamięta się przez całe życie. Najprawdopodobniej każdą naszą podróż będziemy pamiętać, ale wspomnienie Indii nawet po latach uwalnia tak gwałtowną falę wyrytych w pamięci zapachów, smaków i kolorowych obrazów, że wydaje nam się jakbyśmy tam byli raptem wczoraj. Zawsze, gdy mam okazję porozmawiać z kimś kto był w Indiach, nachalnie dopytuję się o wrażenia i subiektywne odczucia, najintymniejsze doznania, o osobiste przeżycie Indii i czy to była prawdziwa miłość, czy głęboka nienawiść, bo cały czas wierzę (naiwnie zapewne), że tylko skrajne uczucia i doświadczenia mogą zaistnieć w relacji z tym krajem. Napadam znajomych orientalistów (przepraszam Piotrze i Hermino) i każę się edukować choć i tak Indie pozostają dla mnie niezrozumiałe. Przez te kilka lat urosły one w mojej głowie do rangi mitycznej krainy baśni, która najpierw chciała nas wchłonąć, przerzuć i wypluć na zaszczurzone tory dworcowe Old Delhi, ale gdy wykazaliśmy odrobinę cierpliwości, przyjęła nas serdecznie i ciepło, mamiąc zapachem kolorowych kadzideł, a potem, gdy wykrzesaliśmy z siebie ziarnko pokory, pokazała nam świat niezrozumiałej dla Europejczyka ludzkiej ulotności, który kryje się pod kwiatami z bibuły i na wspomnienie którego czuję uścisk w żołądku.
Indie 19.09-11.10.2011