Są tacy, co jak już jeżdżą na wywczasy, to bliżej niż do Egiptu się nie wybierają, a linie lotnicze proponują im złote karty i są tacy, co znają każdy centymetr słowiańskiej ziemi, a w piwniczce mają wszystkie roczniki tokaja produkcji starego kumpla Zoltana. Nasze podejście porównać można chyba do rozdwojenia jaźni, a może do rozmycia osobowości, bo lubimy i tu i tu, ale niestety nie możemy konkurować ani z ekspertami z „grupy egipskiej”, ani z tym z „węgierskiej”. Ostatnio wygrywa w nas opcja wyszehradzka, co nie ma najmniejszego związku z naszymi sympatiami politycznymi (wolę wyjaśnić zanim nas usuniecie z grona znajomych na FB). Wiadomo co jest tego przyczyną- busa musimy wypróbować i tyle, a że benzyna droga, a TamBusa możliwości jeszcze nie do końca przetestowane, to wycieczki niedalekie ergo wywiało nas ostatnio do sąsiadów zza miedzy.
Zaaferowani nadmiarem miejsca w aucie rozreklamowaliśmy wśród znajomych, że jedziemy zwiedzać Zamek Orawski i że miejsca starczy dla (prawie) wszystkich. Wszyscy nie chcieli. Ale trójka chętnych się znalazła. Wiemy już więc, że pasy są i działają, a głośniki z tyłu można by przyciszyć (ale się nie da). Bardzo szybko okazało się też, że brak klimatyzacji grozi poślizgnięciem się we własnych butach i trzeba ją jednak jak najszybciej naprawić. No i jeszcze, że koncert życzeń (na żywo) w drodze powrotnej jest warunkiem sine qua non TamBusowej wycieczki. Wyszło też na jaw, że znana nam od lat Joanna, zwana Dżoaną (jakże to imię jej teraz w moich oczach pasuje!), skrywała przez lata swoje uwielbienie dla kultury lat ’90, a co za tym idzie, zupełnie tego nieświadoma, także dla naszego głęboko w tej kulturze zanurzonego samochodu. Kwik szczęścia wywołał u niej tęczowy napis na drzwiach głoszący „Allstar” i mieszcząca się pod nim równie obciachowa naklejka z czarną łódką. Teraz już nie mamy wyjścia i musimy kupić psa z ruchomą głową i matę z koralików na siedzenie. Od kilku dni próbuję przeforsować też zaopatrzenie się w dresy z kreszu, ale mój współtowarzysz podróży chyba jeszcze nie dorósł do takich poświęceń. Jeśli macie jakieś propozycje „w klimacie” to walcie śmiało, miejsca mamy dużo, to możemy zaszaleć (moi rodzice mieli malucha, więc nic oprócz psa i koralików się nie zmieściło, stąd mój brak znajomości tematu). Podróż przebiegła w dosyć komfortowych warunkach (pomijając temperaturę) i nadzwyczaj szybko. Z Krakowa na Zamek Orawski jedzie się trochę ponad dwie godziny, to niecałe 140 km. Niestety trzeba się przebić przez dzikie tłumy zakopiankowe, ale jeśli dobrze zaplanujecie podróż, to może nawet uda wam się je ominąć.
Zamek Orawski to istna perełka! Wznosi się na skale nad rzeką Orawą i góruje nad całą okolicą. Zwiedzić można go tylko z przewodnikiem i warto wybrać wersję „max”, czyli zwiedzanie dwuipółgodzinne (10 Euro za cały bilet +3 Euro za robienie zdjęć). Przewodnika oprowadzającego w innym niż słowacki języku trzeba zamówić wcześniej, ale możliwe jest to tylko jeśli grupa liczy minimum 15 osób. Absolutnie tego nie róbcie! Zwiedzanie po słowacku jest super! Jasne, że wszystkiego nie jesteśmy w stanie zrozumieć, ale, choć nie śmieszy aż tak bardzo jak język czeski, także i słowacki może Polaka mocno zaskoczyć. Dla tych, co nie przepadają za wysiłkiem związanym z próbami zrozumienia obcej mowy, dostępna jest aplikacja, która „oprowadza” po polsku. Najciekawsze jest zwiedzanie wystaw dotyczących historii samego zamku; znajdujące się na wyższych piętrach wystawy dotyczące geologii, flory i fauny i ekspozycja o prehistorii dostępna w zamkowej wieży są raczej przeznaczone dla uczniów, albo szczególnie zainteresowanych tematem (choć i ja znalazłam coś dla siebie- kilka eksponatów do mojego zbioru „źle wypchanych zwierząt”, polecam obejrzenie zdjęć wyskakujących po wpisaniu tego hasła w przeglądarce, może pomyślicie, że coś ze mną nie w porządku, ale nic mnie tak nie śmieszy jak lew wypchany w Szwecji w XVIIw. albo siedzący lis…). Zamek zyskał europejską sławę w 1922 roku, kiedy na ekrany kin wszedł niemiecki film grozy „Nosferatu – symfonia grozy”, do którego właśnie tu kręcono zdjęcia. Podobno aktor grający tytułową rolę miał problemy z powodu plotek o jego domniemanym wampiryzmie, bo jego nazwisko- Schreck – znaczy po niemiecku „strach”. Jeśli ktoś ma ochotę to może sobie z Nosferatu zrobić zdjęcie, na zamku jest jego figura w naturalnych rozmiarach. To nie jedyna produkcja zrealizowana w tej pięknej scenerii. Okazuje się, że zamiłowanie do niskobudżetowych filmów kostiumowych nie jest domeną tylko polskiego kina, wiemy już, że nic nie przebije naszej najnowszej produkcji, ale równie żenujące wydają się propozycje Słowaków: „Książę i żebrak” i „Tomasz sokolnik” (jak ktoś widział i się nie zgadza, niech pisze śmiało). Zdjęcia z filmów znajdziecie obok wampira. Tyle atrakcji w jednym miejscu!
A skoro już wybraliśmy się zagranicę (jaką granicę?) to nie mogliśmy się powstrzymać od przedłużenia wycieczki. W okolicy Zamku znajdują się dwa skanseny, jeden z nich udało nam się odwiedzić – Muzeum Wsi Orawskiej Zuberec- Brestová. Uwaga! Muzeum jest czynne tylko do godziny 15:00. Skansen jest bardzo urokliwie położony i bardzo zadbany. Wielkość ma idealną, na zwiedzanie wystarczy przeznaczyć ok. 2 godziny. Zawsze gdy mamy okazję zaglądamy do skansenów i możemy zaświadczyć, że ten ma optymalną wielkość- nie znudzi i nie pozostawi uczucia niedosytu. Wewnątrz skansenu można też zaprzyjaźnić się ze zwierzyną hodowlaną, która pasie się przy gospodarstwach i można też zrobić małe pamiątkowe zakupy w kilku sklepikach z ludowizną.
Dziękujemy Asi, Ewelinie i Piotrkowi za towarzystwo i za udostępnienie zdjęć.