Michowi marzyły się wakacje. Takie prawdziwe, ciepłe, słoneczne, na plaży i w krótkich gatkach. Dotąd zabieraliśmy go zawsze w jakieś zimne i deszczowe miejsca: jaskinia na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, jesienna Moskwa, zimowy Sztokholm. Gdy nastała wiosna spakowałam więc Micha do plecaka i pojechaliśmy nad Bałtyk, a wiecie pewnie, że na drugim brzegu Bałtyku znajduje się Micha ulubiona skandynawska stolica!
Wybraliśmy się do Trójmiasta, czyli miasta złożonego z trzech miast: Gdańska, Gdyni i Sopotu. Do Gdańska z Krakowa pociągiem jedzie się aż siedem godzin. Można w pociągu przez te siedem godzin grać w karty (a najlepiej grać w wojnę), rozmawiać z panem konduktorem (np. o tym jak wyglądały kartonikowe bilety, które kupowały na stacji jeszcze wasze babcie), słuchać muzyki z telefonu (a najlepiej słuchać szant, czyli morskich piosenek), czytać książkę (np. o Panu Maluśkiewiczu, który spotkał wieloryba), popijać herbatkę w specjalnym wagonie restauracyjnym, który nazywa się Wars, można wyglądać przez okno i liczyć mijane krowy, można gapić się przez ramię sąsiadki w czytaną przez nią gazetę i można spać pochrapując cichutko, żeby nie przeszkadzać innym podróżnym. My spróbowaliśmy wszystkiego po trochu i podróż minęła nam bardzo szybko!
W Gdańsku, zanim wybraliśmy się zobaczyć morze, zwiedziliśmy stare miasto. Najbardziej spodobała nam się Fontanna Neptuna, Michu nawet zrobił sobie z nią zdjęcie. Potem wsiedliśmy do tramwaju i pojechaliśmy nim nad Bałtyk, a gdy rozsiedliśmy się już na plaży i piasek łaskotał nam podeszwy stóp, a ręce kleiły nam się od roztopionych lodów, nauczyłam Micha jednego morskiego wierszyka, który może i wam się spodoba:
Gdy statkiem mym tak płynę w dal
I inne mijam łajby
To słyszę głos zza wielkich fal
Marynarz krzyczy hardy
I woła do mnie: „hej, hop, hop!”
Zmagając się z fal grzmotem
„Opłynę tędy ten nasz glob?”
Głos niknie wraz z hunctwotem
*Dla dociekliwych: rymowanka jest moim spolszczeniem wierszyka A.A.Milne’a.