W bok od Siódemki- Kościelec (nie ten w Tatrach)

Trasę Kraków- Suchedniów- Kraków pokonujemy regularnie od kilkunastu lat. Zaliczyliśmy już chyba wszystkie możliwe środki transportu, a od jakiegoś czasu jeździmy prawie zawsze samochodem. Kto tamtędy się przemieszcza wie dobrze, że sławna, kultowa wręcz, „Siódemka”, choć ciągnie się przez cały kraj, to uroku „Route 66” nie ma, a ciągłe remonty, choć obiecujące, są raczej upierdliwe. Dlatego od dawna zaliczamy wszelakie alternatywne rozwiązania, czasem ufając nawigacji, co nie raz skończyło się  zabrnięciem na leśne szutry, a czasem instynktowi, co zazwyczaj kończy się odrobinę lepiej. Może i jest dłużej i wyboiściej, ale widoki  rekompensują nam wszelkie niedogodności (no może tylko nie wtedy, gdy kot z tylnego siedzenia postanowi zamęczyć nas jękliwym miaukiem, bo ma jakiś wewnętrzny zegar, który wskazuje mu nieomylnie, że przejazd trwać ma nie więcej niż dwie godziny, co możliwe jest tylko jak jedzie się „Siódemką”). Po drodze napotkaliśmy już kilka bardzo ładnych miasteczek, zwiedziliśmy niezliczoną ilość drewnianych kościołów i odkryliśmy nasze ulubione miejsce na spływy kajakiem. Jakieś trzy lata temu, jadąc z Pińczowa w stronę Proszowic, rzuciła nam się w oczy zachęcająca tabliczka informująca o niedalekim kościółku romańskim. Z trasy wystarczyło zboczyć tylko 8 kilometrów. Zboczyliśmy. Kościoła nie znaleźliśmy. Po kilku miesiącach znów podjęliśmy próbę. Tym razem kot poczuł zew natury, a my, klucząc w poszukiwaniu dogodnego miejsca, żeby go wyprowadzić, pojechaliśmy w zupełnie innym kierunku. Na jakiś czas obraziliśmy się na przydrożne znaki, reklamujące atrakcje turystyczne, ale właśnie dziś, niespodziewanie przypomnieliśmy sobie o Kościelcu. Zachód słońca był przepiękny, powietrze po deszczu rześkie, a na niebie ukazała się tęcza. Kościół okazał się imponującą późnoromańską perełką. A do tego znajdują się w nim relikwie mojej imienniczki… Nie jakieś tam byle jakie kosmyki włosów, czy rąbki szat, o nie! Do kościoła św. Wojciecha przywieziono w 1693 roku relikwiarz z… głową świętej! Nie napiszę, że to jakiś znak, albo przeznaczenie, fortuna, czy inne bzdety. Ale przyznam, że było to dosyć osobliwe odkrycie. Puenta prosta: warto czasem zboczyć z trasy 😉

About the author

Kilkanaście lat temu przestałam się przemieszczać, a zaczęłam podróżować. Rozglądam się po świecie i kolekcjonuję wzruszenia. Piszę, żeby jeszcze raz zachwycić się odwiedzanymi miejscami, ale staram się też przemycić wskazówki dla innych podróżujących. Zawodowo zajmuję się uczeniem siebie i innych o literaturze włoskiej, hobbystycznie chłonę inne języki i kultury.