Nie mogliśmy tak po prostu się spakować i wyjechać, to by było zupełnie nie w naszym stylu, musieliśmy zapewnić sobie dodatkowe atrakcje. Ale po kolei. Temu, kto nas dobrze nie zna, nakreślę tło wydarzeń : Urbi zapomina i gubi. Ja notuję wszystko skrzętnie w notesikach i tylko raz w życiu zdarzyło mi się zgubić parasol… Aż do dnia wyjazdu do Finlandii… Wstaliśmy bladym świtem, bo byłam umówiona na oklejanie TamBusa w barwy wojenne. Wszystko szło jak z płatka. Urbi pojechał do pracy, a ja odebrałam busa i załatwiałam miliony przedwyjazdowych sprawunków. Jeździłam po całym Krakowie, dzielnie walcząc o miejsca parkingowe z bardziej niż ja wprawionymi w boju busiarzami. Gdy jechałam po Urbiego do pracy, coś jakby zaczęło mnie niepokoić… Ale przecież ja nie gubię i nie zapominam! A jednak tym razem coś zgubiłam… Dowód rejestracyjny… Załatwiając jeden z miliona sprawunków… A potem, jadąc do urzędu, żeby wyżebrać duplikat, zapomniałam wziąć ze sobą dokumenty… Ale udało się, jedziemy, Urbi trochę się boczy, duplikat dowodu kosztował 73,50 zł i wyrobili mi go na miejscu. Jest piątek, późne godziny popołudniowe. Zagaduję Urbiego, żeby rozładować atmosferę i plotę, że dobrze, że mamy duplikat, że nic się nie stało, że szkoda, że było w dowodzie ubezpieczenie… Przed nami 1300 km, będziemy przejeżdżać naszym przeszło dwudziestoletnim samochodem przez cztery obce państwa, a we wszystkich mandaty płacić należy na miejscu i to w euro, dowodu ubezpieczenia brak. Dzwonię, męczę, nikt nic nie wystawi bo ubezpieczenie na poprzedniego właściciela, bo RODO, srodo i w ogóle mam nie opuszczać kraju. Udaje, że nic to, że jakoś przejedziemy, bezwypadkowo, bezmandatowo. Zatrzymujemy się u brata w Warszawie na noc i o 5:30 już jesteśmy z powrotem w busie. W sobotę rano w okolicach Suwałk postanawiam zagrać va banque. Wchodzę do jedynej otwartej agencji ubezpieczeniowej i mówię, że awaryjna sytuacja i że muszę dostać potwierdzenie ubezpieczenia, na infolinii mnie poinstruowali, że mam się właśnie do Pani z tym zgłosić. Konsternacja. A ja się nie daję, tak, tak, to standardowa procedura, zgłaszałam i wszystko załatwione (nic nie załatwione, na infolinii powiedzieli bowiem, że RODO, srodo), dostałam informację, że w całych Suwałkach tylko w tym punkcie macie uprawnienia, żeby to załatwić. Pani z trwałą ondulacją połechtana odrobinę i przejęta losem naszych fińskich wojaży drukuje potwierdzenie, zaciągając przy tym po wschodniemu. Uwielbiamy Suwałki! Dalej już szliśmy jak burza. Jedna granica, druga, trzecia, wszystkie jakby opuszczone, jak to w UE, śladów ewentualnych służb nie widać. My mkniemy naszym bolidem stałą rajdową prędkością (mamy wszak tempomat)- całe 90 km/h. I zaledwie po 16 godzinach docieramy do Tallina. Nie napiszę, że świeży i pachnący. Niestety, nawet ja ucierpiałam znacznie, szczególnie jak zamieniłam się z Urbim i przesiadłam się na miejsce kierowcy, na którym czułam się jak na gąbce nasiąkniętej mężowskim potem. Tallin nocą podobno jest piękny. Nie wiemy. O północy zaparkowaliśmy pod cmentarzem (nie pytajcie…) i położyliśmy się spać. To była nasza pierwsza noc w TamBusie! Nic nie pamiętam, usnęłam w ciągu sekundy. Urbi twierdzi, że chrapałam, ale nie wierzę, bo ja nie tylko nie gubię i nie zapominam, ja też nie chrapię! W niedzielę rano zapakowaliśmy się na prom Tallin- Helsinki i po dwóch godzinach już byliśmy w Finlandii!
About the author
Kilkanaście lat temu przestałam się przemieszczać, a zaczęłam podróżować. Rozglądam się po świecie i kolekcjonuję wzruszenia. Piszę, żeby jeszcze raz zachwycić się odwiedzanymi miejscami, ale staram się też przemycić wskazówki dla innych podróżujących. Zawodowo zajmuję się uczeniem siebie i innych o literaturze włoskiej, hobbystycznie chłonę inne języki i kultury.Related Posts
18 sierpnia, 2018
#12 fińskie drogi- leśne dylematy
13 sierpnia, 2018
#7 fińskie drogi- Czwórka i łoś na deser
10 sierpnia, 2018