Cały wczorajszy dzień spędziliśmy w trasie, po to by dziś dotrzeć do Rovaniemi. To już nasz ostatni przystanek w Laponii. Miasto, które przyciąga turystów z całego świata tylko tym, że żyje tu jeden brodaty pan. Przez lata wyobrażałam sobie jakby to było spotkać TEGO Mikołaja, PRAWDZIWEGO Mikołaja. Nie wiem zupełnie skąd znalazły się w naszym domu małe tacki, na których narysowany był Mikołaj i renifery zupełnie jak z odległej Finlandii. Nawet gdy byłam duża kiedy przychodziło Boże Narodzenie z namaszczeniem wyjmowałam je z szafki i byłam przekonana, że Mikołaj tak właśnie musi wyglądać. Zdaję sobie sprawę z tego, że to po prostu aktor odgrywający swoją rolę, ale mimo wszystko byłam podekscytowana. Miałam w głowie wizję baśniowego miasteczka, po którym przechadzają się elfy, wielkiej hodowli reniferów, sklepików ze ślicznymi pamiątkami, ogromnej ruchomej kolejki, wora prezentów. Taki Disneyland tylko cały o świętach. Niestety wioska Mikołaja wygląda zupełnie inaczej i bardzo trudno było mi ukryć rozczarowanie, gdy po wejściu do pierwszego sklepiku zobaczyłam tandetne magnesy. Cały kompleks w lecie robi wrażenie dosyć chaotycznego i przyszarzałego, na pewno lepiej byłoby przyjechać tu w zimie. Nic to jednak, bo gwóźdź programu obecny jest w Napapiiri przez cały rok, nawet gdy brak świątecznego klimatu. Nie miałam najmniejszego problemu ze zlokalizowaniem miejsca, gdzie Mikołaj przyjmuje interesantów, zaraz przy wjeździe jest duży napis „Meet Santa here”. Popołudniu chcieliśmy jeszcze zwiedzić muzeum, więc stanęłam w kolejce do Mikołaja zaraz po otwarciu wioski. O dziwo nie byłam jedyną dorosłą. Przebierałam z nogi na nogę a Urbi utyskiwał, że musi stać w kolejce do jakiegoś przebierańca. Sala, w której znajdował się Mikołaj nie robiła zbyt dobrego wrażenia, poziom dekoracji porównywalny do domu kultury w moim mieście… No, może trochę przesadzam, ale odbiegało to wszystko bardzo od moich wyobrażeń. Samo spotkanie też niezbyt przyjemne, Mikołaj był co prawda na bieżąco ze zwycięstwami naszych lekkoatletów, ale poza tym był zainteresowany głównie zrobieniem sobie zdjęcia, które kosztuje tu co najmniej 25 Euro. Wyszliśmy zniesmaczeni. Cały czas miałam wrażenie, że coś tu jednak nie gra, że to nie może być tak, że przecież wszystkim się u Mikołaja bardzo podoba i kojarzyłam go w zupełnie innej scenerii- zdjęcia są dostępne na stronie. Ale nic to, przeszliśmy się po wiosce, z drugiej strony trafiliśmy na oficjalną mikołajową pocztę- tu wrażenia były zupełnie inne, wszystko jakoś do siebie pasowało, uprzejme elfy sprzedawały znaczki, w kominku palił się ogień. Po wyjściu z poczty zobaczyliśmy wielki napis na dachu pobliskiego budynku „Santa is here”. Urbi złośliwie stwierdził, że reklamą w tym miejscu byłby raczej baner z napisem „tutaj nie ma Mikołaja”, ale ja, tchnięta przeczuciem, uparłam się, żeby wejść do środka. CO ZA SKANDAL! Tu też był Mikołaj!!! I też można było się z nim spotkać! W wiosce Mikołaja jest dwóch Mikołajów (a w zimie to może nawet i z tuzin), którzy przyjmują w tym samym czasie… Przyznacie chyba, że to jednak trochę kicha… Ale poszłam. I tym razem rzeczywiście było tak, ja sobie wyobrażałam. Trzeba było pokonać długaśny korytarz, mnóstwo schodów, lodowe pokoje, sale z wielkimi zegarami, a na końcu była grota Mikołaja. Przy wejściu stała szeroko uśmiechnięta dziewczyna przebrana za elfa i zagadywała czekających. Wiadomo, że komercja, ale w zupełnie innym wydaniu. Mikołaj okazał się bardzo przyjemny, porozmawiał ze mną po polsku i po angielsku, a gdy się dowiedział gdzie pracuję zaczął mówić do mnie po włosku i przez kilka minut rozmawialiśmy o Dantem! Był świetnie przygotowany, kojarzył gdzie na mapie jest Kraków i zadał najważniejsze pytanie: „Co chcesz w tym roku na Gwiazdkę?”. Zdjęcia też były, ale można je było, lub nie, wykupić już po zejściu z mikołajowej wieży u jednego przystojnego elfa. Ceny zdjęć podobne, jakość nieporównywalnie lepsza. Jeśli więc będziecie w wiosce Mikołaja to szukajcie napisu na dachu „Santa is here”. I nie mówcie dzieciom, że dwa kroki dalej inny Mikołaj też przyjmuje gości, mogą to przyjąć dużo gorzej niż ja.
Dorosłym chyba bardziej niż wizyta w wiosce Mikołaja przypadnie do gustu zwiedzanie wspaniałego muzeum Arktikum. Część wystawy opisuje dzieje Koła Podbiegunowego i jego mieszkańców. Finowie potrafią w sposób niezwykle poruszający opowiadać o przyrodzie, a to muzeum chyba nikogo nie pozostawia obojętnym. Wychodzi się stamtąd z poczuciem ogromnego smutku i zawodu ale też z chęcią stania się jednym z kamyczków w lawinie zmian, która przywróci Ziemi, to co zagrabiliśmy. Druga część wystawy, nie mniej interesująca, przedstawia historię Laponii i zmian demograficzno-kulturowych. To kopalnia ciekawostek.
P.S. SPOILER ALLERT Wiemy gdzie będzie się rozgrywała akcja kolejnego sezonu „Westworld”! W Laponii przełomu XIX i XX w.! Ed Harris przeniesie się do wioski wypalaczy węgla drzewnego (dowód na ostatnim zdjęciu).