Język fiński to dla mnie zagadka. Bardzo chciałam się go nauczyć przed wyjazdem, ale niestety w Krakowie kurs fińskiego oferuje tylko jedna szkoła językowa i jest tam tylko jedna grupa, więc trafienie na termin, który by mi pasował, było wręcz niemożliwe. Właściwie wszyscy tu mówią po angielsku, ale napisy są po fińsku, próbujemy więc sobie radzić korzystając z internetowych tłumaczy, szczególnie gdy wjeżdżamy do miasta i wypadałoby rozumieć napisy na tablicach drogowych, ale zazwyczaj wychodzą takie bzdury, że ciężko w ogóle zrozumieć czy dany znak to zakaz, zachęta czy sugestia… Miewamy też problemy z zapamiętywaniem nazw miasteczek. Dziś nie mieliśmy dużo do zapamiętywania… Wybraliśmy się do Ii, które leży obok Yli-li… Niby łatwe, ale za tydzień na pewno zapomnimy 😉 Małe, senne miasteczko z ładną, tradycyjną zabudową, które postanowiło się wyróżnić zapraszając współczesnych artystów do wystawienia swoich rzeźb w parku. Jakoś specjalnie tego miejsca nie polecamy, chyba, że na krótką przerwę w trasie. Z Ii pojechaliśmy do dużo większego i ciekawszego Oulu. Pogoda wreszcie odrobinę się poprawiła i mogliśmy zwiedzić miasto rowerami. Spodziewaliśmy się kolejnych pastelowych domków, tymczasem w Oulu zabudowa jest zupełnie inna. Główny plac znajduje się nad samą zatoką i otoczony jest starymi magazynami, w których teraz mieszczą się sklepiki, bary i kawiarnie. Drewniane magazyny są pomalowane w dużo intensywniejszy odcień bordo niż fińskie domy i są symbolem miasta. Na placu znajduje się hala targowa, a w niej kolejne malutkie lokale gastronomiczne i mnóstwo stoisk ze świeżymi rybami. Dla kogoś, kto mieszka na południu Polski widok tylu świeżych ryb budzi zawsze uczucie niedowierzania i zazdrości… Kupiliśmy bardzo tu popularne wędzone szprotki, które Finowie jedzą na ciepło na obiad albo na zimno jako przekąskę. Czytaliśmy w przewodniku, że Oulu ma najlepiej w Europie rozwiniętą sieć ścieżek rowerowych, więc poszliśmy do informacji turystycznej po mapę. Właściwie zupełnie jest ona niepotrzebna, bo ścieżki są po prostu przy każdej drodze (naprawdę każdej). Oulu to jedno z takich miejsc, które łatwo przegapić, czytając przewodnik, nie za duże, nie za małe, właściwie brak tu jakichś szczególnych atrakcji, ale może dlatego tak bardzo nam się spodobało. Odnieśliśmy wrażenie, że wreszcie możemy przyjrzeć się codziennemu życiu przeciętnego Fina (bo, nie oszukujmy się, choć w Laponii mieliśmy sporo kontaktu z tubylcami, to jednak pozostają oni w fińskiej mniejszości, więc ciężko mówić o Lapończyku jako typowym mieszkańcu Finlandii). Kilka kilometrów od Oulu znajduje się skansen Turkansaari. Też nie za duży, nie za mały, urokliwy, cichy i spokojny. Świetne miejsce na wycieczkę z dziećmi (tu chyba każde muzeum i skansen są przystosowane do przyjęcia rodziców z dziećmi, strefy malucha z pluszakami, klockami i kolorowankami znajdują się też w kościołach).
P.S. Znacie jakieś perfumy o zapachu Offa? Będzie mi brakować po powrocie wszechobecnego zapachu środka na komary…