Czy coś jeszcze po wczorajszej wizycie w Dolinie Muminków mogło mnie zachwycić? Poprzeczka była postawiona naprawdę wysoko. Również dlatego, że udało nam się znaleźć wspaniały nocleg pod Naantali, choć byliśmy przekonani, że będziemy zmuszeni skorzystać z jakiegoś niezbyt przyjemnego przydrożnego parkingu. Nawet wczorajszy wieczór był więc niespodziewanie przyjemny. Z większą niż zazwyczaj dozą sceptycyzmu pojechaliśmy obejrzeć „jakiś zamek”. Zamki lubimy, nawet bardzo, ale różnie to z nimi bywa, nie zawsze „malownicze ruiny” rekompensują nam tych kilka godzin, które musieliśmy spędzić w samochodzie, żeby do nich dotrzeć. Ale zamek w Turku to zupełnie inna historia. Jeśli będziecie mieć okazję złapać tani lot Gdańsk-Turku to się nie zastanawiajcie (możecie też oczywiście dolecieć z innych polskich miast do Helsinek a do Turku dotrzeć drogą lądową). Zamek w Turku jest ogromny i w każdej z zamkowych komnat jest ekspozycja. Ciężko uwierzyć, że został zniszczony podczas wojny… Zwiedzanie zaczyna się od wystawy o historii zamku, w jednym z pomieszczeń można się przebrać za rycerzy i damy dworu (zdjęcia poglądowe poniżej), w innej można wziąć udział w zamkowej uczcie (uwaga, jabłka są plastikowe, Urbi prawie złamał ząb, może za karę bo było wyraźnie napisane „nie dotykać”), w kolejnej ogląda się animację przedstawiającą rozbudowę zamku przez wieki. Informacji jak zwykle trochę za dużo, ale przecież nikt nie sprawdza czy wszystko czytaliśmy. Druga część zamku to podróż po czasach świetności Turku- wystawy przybliżają życie w zamku w Średniowieczu i w Renesansie. Ile tu jest kuchni! Oni chyba cały czas jedli! A ile sypialni z krótkimi łóżkami! Może po przejedzeniu lepiej spać w pozycji siedzącej? W zamkowym kościele trafiliśmy na koncert organowy, a w lochu zatrzasnęły się drzwi i przez chwilę myśleliśmy, że to sekretny escape room. Pół dnia można błądzić po zamkowych korytarzach, a i to chyba za mało, żeby nie wyjść stamtąd z poczuciem niedosytu. Wspaniale było w Laponii ale powrót przez zachodnie wybrzeże to też nie lada gratka.
Popołudnie spędziliśmy zwiedzając miasto. Od razu pomyśleliśmy, że to miejsce, w którym dobrze by się nam żyło. Nie za duże, nie za małe, ruchliwe, ale tak w sam raz, z małymi kawiarniami i ulicznymi grajkami. Nie wiedzieliśmy, że trafiliśmy na bardzo gorący czas. Nie było łatwo poruszać się w tę sobotę po Turku, bo duża część ulic była zamknięta z powodu maratonu i manifestacji. Trasa maratonu prowadzi przez całe stare miasto, więc jeśli ktoś lubi biegać (nigdy tego nie zrozumiem…) to pewnie przyjemnie jest się męczyć w tak ładnym miejscu. Gdy już przebiliśmy się przez tłumy postękujących biegaczy i udało nam się znaleźć miejsce parkingowe (powiedzcie, że na tym zakazie, na którym przez przypadek skręciliśmy, nie było kamer, bo wszystkie zaskórniaki wydaliśmy na bilet do Muminków i na mandat na pewno nie starczy) ruszyliśmy w stronę katedry. W okolicach mostu pojawiło się nagle mnóstwo policji i wozów opancerzonych. Po kilku minutach pod katedrę zaczęła zbliżać się groźnie skandująca przez charczący głośnik niezrozumiałe dla nas hasła w drapiącym języku grupa młodzieńców ubranych na czarno. Podpytaliśmy tubylców i dowiedzieliśmy się, że to neo-naziści, którzy zorganizowali manifestację w rocznicę zamachu. 18 sierpnia 2017 osiemnastoletni imigrant z Maroka w centrum Turku zaatakował nożem kilka osób, dwie kobiety zmarły, osiem ofiar zostało rannych. Dziś, dokładnie rok po tych wydarzeniach, 250 neo-nazistów wykrzykuje skandaliczne hasła pod tutejszą katedrą, a z drugiej strony rzeki 4000 maratończyków wypaca się w bruk. Nie spodziewaliśmy się, że doświadczymy tu tylu skrajnych emocji.
P.S. Na zamku w Turku mieszkała królowa Katarzyna Jagiellonka, znajdziecie tutaj sporo pamiątek po niej!