Opary
Ekspresowy pobyt na wyspie zakończył się równie onirycznie jak rozpoczął. Jeden z właścicieli wyszedł z bungalowu w oparach wczorajszej imprezy i absurdu poganiany przez kucharkę. Raczej nie polecamy tej pousady. Po całonocnej burzy zostały kałuże i zerwane połączenie internetowe. Nikt nie pamiętał ile mamy zapłacić za nocleg. Obiecanego śniadania oczywiście nie było. Powlekliśmy się na molo żując miodowe ciasteczka. Tym razem na łódce oprócz nas i kartonów płynęli pojedynczy turyści. W Paranaguá z łódki przesiedliśmy się na autobus podmiejski do Morretes, a w Morretes na pociąg.
Ekspres
Trem da Serra do Mar to chyba najwolniejszy ekspres świata – jedzie z prędkością nie przekraczającą 25 km/h. Morretes opuszcza się o 15:00 poobiednio i niespiesznie. I płynie się przez 68 kilometrów lasem atlantyckim. Studziesięciokilometrową linię kolejową z wybrzeża do Kurytyby zainaugurowano w 1885 roku. Trwająca pięć lat budowa zebrała gorzkie żniwo – aż 5000 mężczyzn straciło życie. Jedni ukąszeni przez węże, inni zarażeni tyfusem i malarią. Były też wypadki. A nawet atak jaguara, który zszedł do wodopoju. Przy budowie pracowali głównie Włosi, Niemcy i Polacy. Otoczeni atmosferą kolejowej gorączki wsiadamy na pokład. Lokomotywa snuje się przez gęstą Mata Atlantica, która stała się schronieniem zagrożonych wyginięciem gatunków. Podobno można wypatrzeć mrówkojada, spider monkeys i samego jaguara. Kilka tysięcy odmian motyli i kilkaset rodzajów ptaków. To las starszy niż puszcza Amazońska i jest najbardziej zróżnicowanym gatunkowo miejscem na Ziemi, choć z oryginalnego obszaru pozostało dziś zaledwie 7 %. Gdyby Jurasic Park miał się wydarzyć, to tylko w Mata Atlantica. Pociąg heroicznie jedzie przez przełęcze i wybudowane jakimś nadludzkim wysiłkiem mosty nad skrajem przepaści. Za oknem gąszcz. Możnaby tak płynąć cały dzień. Po trzech godzinach krajobraz zaczyna się zmieniać. Las rzednie i pojawiają się pojedyncze domy. Wreszcie drzewa Auraucaria – symbol stanu Paraná – wypierają mieszankę palm i plątaniny lasu deszczowego, a pastwiska z szarymi plamami końskich grzbietów zastępują nieprzeniknioną zieleń. Dojeżdżamy do Kurytyby. Stukot zwalnia, pociąg wlecze się okropnie. Przez okna widzimy rewers miasta – zamiast zamkniętych osiedli góry śmieci piętrzące się przy torach i prowizoryczne legowiska z kartonów.