Życie towarzyskie kwitnie. Nie korzystaliśmy wcześniej z grup podróżniczych na FB, na których można znaleźć kompana/kę/ów/ki podróży, ale ponieważ pierwotny plan zakładał wypożyczenie auta i chcieliśmy podzielić się z kimś kosztami, tym razem skusiliśmy się na facebookowe znajomości. Odkryliśmy przypadkiem, że w Jordanii spędza Sylwestra sporo naszych rodaków i dołączyliśmy do grupy, na której poznaliśmy Maćka i Agnieszkę. Chyba mamy nosa do ludzi. O jak nam ulżyło, gdy się okazało, że Maciek jest świetnym kierowcą – (prawdziwie) dobra zmiana po wyczynach Luki! Jordańska przygoda dobiega końca i dziś w planach mieliśmy jeden z największych okolicznych hitów – miasto Dżarasz (czyli starożytną Gerazę). Mam problem ze starożytnościami. Kiedyś studiowałam filologię klasyczną i teraz miewam podejrzane ciągoty do starożytnych skorup. Wszystko mnie interesuje. Ale nic mnie nie zachwyca. Chyba za dużo się tego naoglądałam. Setki godzin błądzenia po Rzymie i wdychania pyłu Pompejów zrobiły ze mnie snoba. Ale przyznać trzeba, że rzymskie pozostałości w Jordanii to bardzo kuszące połączenie. Bardziej nawet niż się spodziewałam. Stanowisko archeologiczne jest duże i świetnie zachowane, choć w 749 roku miasto uległo częściowemu zniszczeniu przez trzęsienie ziemi. Pomyśleć, że na tysiąc lat popadło w zapomnienie i musiało czekać do wizyty pewnego romantycznego niemieckiego podróżnika-arabisty, żeby świat sobie o nim przypomniał…
Spacer zaczęliśmy przechodząc przez otoczone jońskimi kolumnami forum. Potem posiedzieliśmy na widowni hipodromu. Podobno można tam pomieścić 15 000 widzów. Gdzieś czytałam, że wykorzystywano forum do gry w polo – ciekawe czy mecze gromadziły komplet kibiców. Ja bym nie wytrzymała dłużej niż dziesięć minut, bo wieje jak w kieleckim… W kompleksie znajduje się też kilka łaźni, nimfeum i teatr. Ja najbardziej lubię w takich miejscach obserwować jak nakładają się na siebie kolejne kultury i religie biorące we władanie dany obszar. Obok ruin świątyni Artemidy i Zeusa zachowały się tu pozostałości po kościołach chrześcijańskich. Wydało mi się to bardzo wymowne… Zaskakuje mnie Jordania. Spodziewałam się… Właściwie niczego się nie spodziewałam. Kupiliśmy tanie bilety i postanowiliśmy skorzystać z okazji zobaczenia Petry. Nie sądziłam, że cokolwiek poza skalnym miastem mnie w Jordanii zachwyci. A okazuje się, że to kolejne miejsce, do którego na pewno kiedyś wrócę. Czuję ogromny niedosyt.
Jeśli będziecie w Dżarasz to wpadnijcie do restauracji nieopodal wejścia do kompleksu (wrzucam zdjęcie) – nie dogadacie się po angielsku, ale zjecie najlepsze i najtańsze na świecie shish taouk!
Dla fanów zamków – niedaleko Dżarasz znajduje się okazały zamek Ajloun. Bardzo dobrze zachowany XII-wieczny muzułmański zamek położony na wysokim wzgórzu. Nazwa Ajloun podobno pochodzi od bizantyńskiego mnicha, który miał mieszkać na tej górze w okresie bizantyńskim – odkryto, że zamek zbudowano na ruinach klasztoru. Choć nawiedziły go dwa potężna trzęsienia ziemi (1837 i 1927) nadal jest tam co oglądać. Nie mogę się zdecydować czy bardziej podobał mi się Karak, czy Ajloun… Na zamku spotkaliśmy bardzo sympatycznego przewodnika, który chodził o kulach. Okazało się, że był jednym poszkodowanych niedawnej powodzi w Petrze. 9 listopada 2018 intensywne opady deszczu spowodowały potężną powódź błyskawiczną, która zalała skalne miasto, w jej wyniku zginęło kilkanaście osób. Przewodnik opowiadał nam o ewakuacji 3,5 miliona turystów, którzy zwiedzali wtedy Petrę. Podobno on sam, zanim zobaczył wodę, usłyszał potężny huk i udało mi się schronić z grupą turystów, którą oprowadzał wchodząc na półkę skalną powyżej kanionu, wspinając się niestety złamał nogę. Dobrze, że my nie mieliśmy takich atrakcji w Petrze…