Tereré. Misje w pobliżu Encarnación i fabryka yerby

Tereré

To dopiero nasz drugi dzień w Paragwaju, ale już chyba zawsze będę ten kraj kojarzyć z maniokowo-serowym pieczywem „chipa”, które sprzedają na każdym rogu i w każdym autobusie (mąka maniokowa strasznie zakleja żołądek) i z popijaną przez wszystkich „tereré” – zimną Mate z ziołami. Wszyscy tu mają jakichś polskich przodków lub znajomych i aż trudno nam w to uwierzyć, że w kraju, w którym mieszka niecałe 8 milionów ludzi, zagubionym gdzieś w Ameryce Południowej, bez dostępu do morza (co tu jest ewenementem) i z ciężkim klimatem osiedlili się Polacy. Wsiadamy w chicken busa (nie wiem w sumie czy tu też je tak nazywają, ale to typowy amerykański autobus szkolny, który zamiast na złomie wylądował u biedniejszego sąsiada) i jedziemy oglądać  misje jezuickie. Niedaleko od Encarnación znajduje się misja Trinidad. Jest dużo lepiej zachowana niż misje argentyńskie i wydaje się bardziej dostojna,  ale przez to również trochę mniej nas pociąga. Ogromna bazylika zbudowana przez włoskiego architekta jest kopią rzymskiego Il Gesú. Na ścianach głównej nawy pysznią się płaskorzeźby z aniołami grającymi na skrzypcach, harfach i grzechotkach. W misjach rzemieślnicy wyrabiali instrumenty, które były mieszanką ich tradycyjnych instrumentów perkusyjnych i instrumentów przywiezionych przez misjonarzy. Podobno Jezuici zanim nauczyli się języka Guaranì porozumiewali się z tubylcami za pomocą muzyki. Indianie szybko nauczyli się rzemiosła i stworzyli swój własny styl w sztuce – wszystkie rzeźby w kościołach są w stylu Arte mestizo. Anioły mają twarze tubylców i kręcone pukle na wzór włosów hiszpańskich  Jezuitów (włosy Guaranì są proste). Przewodniczka opowiada szczegółowo o dziejach  misji, a mnie się wydaje, że już trzeci raz słyszę tę samą historię. Zwiedzamy z grupą starszych Włochów, wygląda na to że znów podążamy szlakiem emeryckim. Z Trinidad bierzemy taksówkę do Jesús. Dosyć naiwnie myśleliśmy o przejściu pieszo, ale okazuje się, że misje są od siebie oddalone o kilkanaście kilometrów. Schemat zwiedzania podobny – przewodniczka opowiada o misji i pozwala eksplorować do woli. Tym razem można wejść na mury i obejrzeć obiekt z lotu ptaka. Już nie rozróżniam tych wszystkich misyjnych opowieści. Stopiły się w mojej głowie w magmę wraz z obrazami filmu z Robertem De Niro i hukiem wodospadów. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Zawsze miałam problem z nadmiarem informacji, które, chyba z racji wykonywanego zawodu, próbuję usilnie zapamiętać. Powtarzam daty i nazwiska, jakbym zaraz po wyjściu z misji miała prowadzić wykłady o jej historii. Jedynym ratunkiem jest więc przesyt, o dzięki, Paragwaju, że mi go zafundowałeś 😉

Pajarito

A skoro już byliśmy w drodze to pojechaliśmy dalej. Chcieliśmy załadować się w busa, ale już czyhał na nas taksówkarz, który podwiózł nas do Jesus. Kazaliśmy się mu wysadzić przy drodze i poszliśmy coś zjeść do raczej obskurnego baru przy stacji. A on krążył. Jak jakiś sęp. Wyczaiłam okazję i udawałam, że go nie widzę. Ale już sobie w głowie obmyślałam ile można wytargować. A wytargować można było sporo, więc nie czekaliśmy na busa, tylko zanurzyliśmy się w błogość klimatyzowanego Mercedesa pamiętającego bardzo odległe czasy. Pani babcia, u której mieszkamy w Encarnación (to jedna z milszych wynajmujących pokoje, jaką w życiu spotkaliśmy, ma jakieś 75 lat i mówi pięknym hiszpańskim, jest chodzącą encyklopedią tipów podróżniczych i chętnie opowiada historie sprzed dziesięcioleci), poleciła nam, żebyśmy zwiedzili fabrykę mate Bella Vista, ale niestety nie zdążyliśmy na ustalone godziny zwiedzania i poszliśmy obejrzeć fabrykę Pajarito. To chyba było jakieś zrządzenie losu, bo okazało się, że historia fabryki ma (trochę naciągane) polskie korzenie. Państwo Lauro i Sara Raatz, którzy w 1956 założyli fabrykę, mają europejskie korzenie – wywodzą się z rodziny, która przypłynęła do Paragwaju z terenów dzisiejszej Polski. Fabryka była początkowo małą rodzinną firmą, a dziś produkuje 30000 kilo yerby dziennie, którą potem sprzedaje na pięciu kontynentach. Fabryka nie jest duża, dzięki czemu można z bliska przyjrzeć się całemu procesowi. Zwiedzanie poprzedza krótki filmik o firmie, który został nakręcony w głębokich latach 2000 i przenosi do jakiegoś niezwykłego odległego świata. Potem można yerby dotknąć, spróbować i posłuchać o jej właściwościach, a na koniec przewidziana jest wycieczka po fabryce. Nie można robić zdjęć, co dobitnie wytłumaczyła mi pani oprowadzająca (zresztą to chyba oczywiste i mea culpa, że w ogóle przyszedł mi taki pomysł do głowy). Naprzeciwko fabryki jest małe muzeum rodziny Raatzów. Można w nim zobaczyć zdjęcia, rodzinne pamiątki no i odkryć polskie korzenie najsławniejszej paragwajskiej yerby! Fabryka znajduje się w małym miasteczku Bella Vista, tak bardzo różnym od Encarnación, że aż trudno uwierzyć, że to ta sama prowincja… Wszystko tam jest niemieckie. Na serio. Od napisów i nazwisk po architekturę! Zamiecione ulice, przystrzyżone trawniki, cisza i spokój. To tak dziwny kraj, że cały czas nie mogę się zdecydować, czy mi się tu podoba, czy nie…

 

About the author

Kilkanaście lat temu przestałam się przemieszczać, a zaczęłam podróżować. Rozglądam się po świecie i kolekcjonuję wzruszenia. Piszę, żeby jeszcze raz zachwycić się odwiedzanymi miejscami, ale staram się też przemycić wskazówki dla innych podróżujących. Zawodowo zajmuję się uczeniem siebie i innych o literaturze włoskiej, hobbystycznie chłonę inne języki i kultury.